Ciemno zrobi się już dzisiaj. O której i na jak długo? Facebook. E-Mail-Adresse oder Handynummer: Passwort: Passwort vergessen? Registrieren. Mehr von Dzień Informacje o I ROBI SIĘ CIEMNO. ED E SUBITO SERA. WYBÓR WIERSZY - 10803958962 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2021-09-21 - cena 27,63 zł Technologia, która ma zrewolucjonizować sposób robienia zakupów, pozostawia dzisiaj więcej pytań niż odpowiedzi. 24 listopada 2021 roku wrocławska spółka Saule Technologies zaprezentowała światu swój najnowszy produkt: PESL, czyli perowskitowe elektroniczne etykiety cenowe. Przedstawiciele wrocławskiej firmy mówili o przełomie w O Której Robi Się Jasno. Wschód słońca w gdańsku, wrocławiu czy krakowie będzie o nieco innej porze. What time does it get dark, i. Trener jasno o walce Zhang vs. Jędrzejczyk Musimy zrobić rewanż from mma.pl. Powiem ci z mojego doświadczenia o której się robi już jasno. O której się robi jasno. O której godzinie robi się teraz ciemno? 2011-03-27 15:52:31 O której godzinie lubisz jak robi się ciemno ? 2018-10-06 13:21:29 O której godzinie robi się ciemno .? 2012-02-06 15:23:56 Odśwież relację Polska - Słowenia GODZINA meczu O KTÓREJ GODZINIE mecz Polska - Słowenia siatkarzy. W mistrzostwach Europy polscy siatkarze czekali długo na pierwszego przeciwnika, który Czas przeszły Perfekt składa się z czasownika posiłkowego sein lub haben oraz trzeciej formy czasownika ( Partizip II ). sein. haben. +. Partizip II. =. Perfekt. Czasownik posiłkowy sein lub haben odmienia się przez osoby w czasie teraźniejszym. Czasownik w trzeciej formie ( Partizip II) jest nieodmienny i znajduje się na końcu zdania. Informacje o I ROBI SIĘ CIEMNO. ED E SUBITO SERA. WYBÓR WIERSZY - 11927774774 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2022-07-14 - cena 22,87 zł O której robi się ciemno? 2011-11-06 14:46:06; Czy o godz. 18.00 będzie już dzisiaj w pełni ciemno? 2010-10-30 15:55:48; O której sie robi się ciemno? Drobna filiżanka, w której zazwyczaj podawana jest taka kawa przywodzi na myśl elegancję, pozwala na szybką regenerację energii, przywołuje wspomnienia włoskich wakacji. Espresso słusznie kojarzy się głównie z Włochami, zdarzają się jednak wątpliwości co do znaczenia samego terminu włoska kawa. lSM3. Polish Arabic German English Spanish French Hebrew Italian Japanese Dutch Polish Portuguese Romanian Russian Swedish Turkish Ukrainian Chinese English Synonyms Arabic German English Spanish French Hebrew Italian Japanese Dutch Polish Portuguese Romanian Russian Swedish Turkish Ukrainian Chinese Ukrainian These examples may contain rude words based on your search. These examples may contain colloquial words based on your search. O której robi się ciemno, powiedziałem. Other results Menomena, o której mówiliśmy, robi podobnie - ich perkusista gra bardzo otwarcie, nie tylko podąża za utworem ale rozbudowuje strukturę piosenki. In bands like Menomena, about which we talked earlier, drummer also plays very freely, he's not only following his part of song but also adds. O planecie, na której robi się kiepsko, bo za dużo tam było twórczości? About a planet that becomes too unpleasant because there was too much creation going on? Więc czy ta hipotetyczna sytuacja, o której rozmawialiśmy robi się mniej hipotetyczna? Wymaga ciągłej rehabilitacji, dzięki której robi duże postępy. She requires continuous rehabilitation, thanks to which she is making good progress. Oprócz chwili, w której robi grzanki. Z powodu, której robi to co robi. To guma, z której robi się balony. We found several of these on the floor. Teraz będzie część, w której robi mi się niedobrze. Now this would be the part where I get ill. A ponoć mają tam taką kolejkę po której robi się niedobrze. I love the cream waffles and they have a crazy rollercoaster. Cóż, jest część, w której robi się naprawdę ciężka z tymi wielkimi akordami. Well, there's a part where it gets really heavy with these big chords. Gospodarstwo dostarcza warzyw, mleka, serów, jogurtów, pszenicy, z której robi się chleb, i wielu innych produktów. The farm provides vegetables, milk, cheese, yoghurt, wheat to make bread and much more. Rehabilitacja, dzięki której robi duże postępy jest bardzo droga i rodziców nie stać na zakup specjalistycznego sprzętu. Rehabilitation, which allows making good progress, is very expensive and parents can not afford to buy specialist equipment... Gabriel's picture Główna ulica, przy której robi się zakupy w Helsinkach to Aleksanterinkatu. Znajdują się tu sklepy międzynarodowych sieci takich jak Zara czy H&M. Na Aleksi, jak jest pieszczotliwie nazywana, znajduje się również oddział Strockmanna, fińskiego domu towarowego. Helsinki's main shopping street is Aleksanterinkatu, which is lined with international chains such as Zara and H&M. Aleksi, as it is affectionately known, is also home to a branch of Stockmann, a Finnish department store. Przemysł robi wszystko dla marginalizacji wpływu pestycydów. The industry is doing its utmost to play down the impact of pesticides. Fotoreporter robi reportaż o bezdomnym weteranie. So a Marine photojournalist is doing a story on a homeless vet. Czekając - restauracja Antonio robi niesamowite jedzenie. While you're waiting - Antonio's restaurant does amazing food. Gdy sprawa robi się poważna, robi to, co należy. Szampanom dobrze robi leżakowanie, ale ten robi się zatęchły. I don't believe it! I know champagne ages well but this stuff's getting mouldy. Cokolwiek pan robi - robi to na odległość. Everything you do is from a distance. No results found for this meaning. Results: 62960. Exact: 1. Elapsed time: 282 ms. Documents Corporate solutions Conjugation Synonyms Grammar Check Help & about Word index: 1-300, 301-600, 601-900Expression index: 1-400, 401-800, 801-1200Phrase index: 1-400, 401-800, 801-1200 Po pięciu latach studiów i sześciu latach pracy w urzędzie zarabiał trzy i pół tysiąca zł na rękę. — Musiałem wyemigrować, by móc spełnić marzenie moje i żony o kupnie domu. W Polsce nie byliśmy w stanie odłożyć na wkład własny — mówi Sebastian, który od ponad dwóch lat jest kierowcą ciężarówki w Szwecji. Teraz zarabia powyżej 15 tys. zł na rękę i stać go na odkładanie pieniędzy na mieszkanie. — Po kilku miesiącach pracy spełniłem marzenie żony i kupiłem jej konia — dodaje. Sebastian przez kilka lat był urzędnikiem. Wspólna pensja z żoną nie pozwalała im myśleć o zakupie domu lub mieszkania, a miasto, w którym mieszkali, nie oferowało im lepszych warunków finansowych — Mieliśmy pieniądze na życie, ale w sytuacji, gdy trzeba było zabrać samochód do mechanika albo psa do weterynarza, to spłukiwaliśmy się z oszczędności i wychodziliśmy na zero — opowiada Ojciec Sebastiana doradził mu, by zrobił uprawnienia na prowadzenie samochodu ciężarowego i wyjechał do Szwecji, gdzie zarobki są duże lepsze niż w Polsce W Polsce kierowca TIR-a zarabia od pięciu do siedmiu tys. zł brutto. Wynagrodzenie Sebastiana w Szwecji zaczyna się od 15 tys. zł netto — To praca dla samotnych wilków — mówi Sebastian, który spędza w aucie dziesięć godzin dziennie — Nie mam problemu z tym, że jako wykształcona osoba pracuję fizycznie. Nie uważam tego za jakieś zniżanie się, tylko za jeden z rozdziałów mojego życia — podkreśla W Szwecji Sebastian przebywa do trzech tygodni, a na tydzień wraca do Polski. Jak mówi, najgorsza w jego pracy jest tęsknota za żoną. — Przy każdym pożegnaniu pojawiają się łzy Więcej podobnych artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu Jestem humanistą. Odkąd pamiętam, interesowałem się czytaniem, pisaniem, tym jak działa świat, jak tworzą się społeczeństwa; lubiłem obserwować ludzi i analizować ich zachowania. Marzyło mi się kiedyś zostać socjologiem lub pisarzem, podejmowałem nawet próby literackie, ale tylko do szuflady. Mój tata jest zawodowym kierowcą samochodu ciężarowego, od lat pracującym w Skandynawii. Jak byłem dzieckiem, podziwiałem go za to, co robi i patrzyłem na niego z fascynacją, widząc, jak ciężka jest jego praca, między innymi przez trudne warunki pogodowe. Nie jest łatwo jeździć samochodem, który waży kilkadziesiąt ton i do tego przeładowywać towar, także liczony w tonach, kiedy na dworze przez większość roku jest ciemno i chłodno, zimy są mroźne, a drogi kręte. Uwielbiałem siedzieć w kabinie i patrzeć na wszystkie guziki oraz wajchy. Zdarzało się, że razem z tatą wyruszałem w podróż, podczas której spaliśmy w kabinie ciężarówki i przemierzaliśmy kilkaset km. dziennie. Długo byłem przekonany, że jestem jego odwrotnością i jako humanista nigdy nie będę umiał jeździć czymś tak wielkim i ciężkim. Twierdziłem, że taka praca nie jest dla mnie i nie będę tego robić. Myliłem się — od ponad dwóch lat jestem królem szwedzkich szos. I nie dlatego, że zapragnąłem być jak tata, lecz po to, by zbudować razem z żoną dom. By móc spełnić to marzenie, musiałem wyemigrować. Dyplom z wyróżnieniem W drugiej klasie liceum podjąłem decyzję, na jakie pójdę studia. Wybrałem socjologię, którą ukończyłem z wyróżnieniem. Już wtedy byłem świadomy, że po tym kierunku trudno o pracę, ale nie skupiałem się na tym; chciałem uczyć się tego, co mnie interesowało i nigdy tego wyboru nie żałowałem — tej wiedzy, którą zdobyłem, nikt mi nie odbierze, chociaż w tym momencie nie robię z niej użytku. Poza tym, czy istnieje kierunek humanistyczny, który przygotowuje do pracy zarobkowej? Nie sądzę. Po studiach znalazłem pracę w urzędzie marszałkowskim — najwyższym urzędzie w województwie. Pracowałem w biurze prasowym, na początku przy przeglądzie prasy dla rzecznika, a potem przy tworzeniu materiałów, np. na stronę internetową urzędu. W ten sposób spędziłem sześć lat mojego życia. Na początku ta praca mnie fascynowała; czułem, że to ważne, by przekazywać społeczeństwu informacje na temat tego, co robi urząd. Po trzech latach przyszło jednak zrezygnowanie. Zauważyłem, że cały czas robię to samo, według schematu, w kółko. Gdy dobijałem do trzydziestki, postanowiłem zmienić coś w swoim życiu i się zwolniłem. Głównie zadecydowały o tym zarobki. 1700 zł na rękę Moje życie zawodowe zacząłem od zarobków o wysokości 1700 zł na rękę; to był 2014 r. Po studiach to było jeszcze okej. Razem z żoną, która także zarabiała, mogliśmy spokojnie się utrzymać — wynająć mieszkanie, opłacić rachunki, kupić jedzenie i zostawało nam jeszcze na jakieś przyjemności. Żyliśmy wtedy z dnia na dzień i cieszyliśmy się tym, co mamy. Po sześciu latach pracy w urzędzie moja wypłata urosła dwukrotnie — na koniec zarabiałem trzy i pół tysiąca zł na rękę. Z tej pensji udawało mi się czasem zaoszczędzić kilkaset złotych. Jednak, jak zaczęliśmy zbliżać się do trzydziestki, zauważyliśmy, że nasze pensje oznaczają życie na krawędzi. Mieliśmy pieniądze na życie, ale w sytuacji, gdy trzeba było zabrać samochód do mechanika albo psa do weterynarza, to spłukiwaliśmy się z oszczędności i wychodziliśmy na zero. Mieliśmy też dość wynajmowania kolejnych mieszkań i frustrowało nas to, że nie możemy odłożyć na własne. Przerastał nas wówczas wkład własny, potrzebny do tego, by wziąć kredyt na własne lokum. Za moją pensję nie było mnie również stać na to, by spełnić marzenie mojej żony, której obiecałem kiedyś, że kupię jej konia. Rzuciłem takie coś w powietrze i nie wiedziałem, czy kiedykolwiek będę mógł to zrobić. W ten sposób zacząłem rozglądać się za czymś innym. Niestety na nasze miasto — drugie w województwie pod względem ludności — opcji nie było zbyt wiele, do tego wynagrodzenie, niezależnie od oferty pracy, nie różniło się od tego, co już miałem. Poczułem wtedy, że w Polsce z moimi studiami i doświadczeniem nie mam szans na większe zarobki. Dlatego decyzja była prosta — jeśli chcę dojść do swoich marzeń, muszę wyemigrować. A to marzenie nie było wygórowane — chodziło nam tylko o to, aby mieć własny dom. Przesiadka Po maturze wsiadłem z tatą do TIR-a i ruszyliśmy do Danii i Norwegii. Pamiętam, że to była bardzo ciężka zima, przez co jego praca wydała mi się straszna i nie do pogodzenia z normalnym życiem; ojciec przez trzy tygodnie pracował, a na tydzień zjeżdżał do domu. Powiedziałem mu wtedy w czasie drogi, że nigdy, przenigdy nie będę pracował w tym zawodzie. Po paru latach, kiedy już praca w urzędzie zaczęła mnie męczyć, a pensja przestała mi wystarczać, powiedziałem mu, że chcę wyjechać za granicę, aby zarabiać dużo więcej. On doradził mi, bym zrobił prawo jazdy na TIR-a i zaproponował, że pożyczy mi pieniądze na kurs oraz wkręci mnie do firmy, w której pracuje. Byłem podekscytowany tym pomysłem i na drugi dzień po rozmowie zapisałem się na kurs. Nie myślałem wtedy, jak będzie wyglądać ta praca, nie chciałem o tym myśleć. Skupiłem się na tym, dlaczego chcę to zrobić. Zdobywanie uprawnień Zdobycie uprawnień nie było łatwe. Najpierw trzeba zdobyć prawo jazdy na kategorię C, czyli na samochód ciężarowy, a potem jeszcze na kategorię CE — samochód ciężarowy z przyczepą. Łącznie to są trzy egzaminy — jeden teoretyczny i dwa praktyczne. Do tego dochodzi jeszcze państwowy egzamin z teorii pracy. Łącznie przejście wszystkich kursów zajmuje pół roku; ja spędziłem nad tym około 10 miesięcy, bo powtarzałem egzamin praktyczny na kategorię C siedem razy. Poza czasem kurs pochłonął także pieniądze — około 12-13 tys. zł. Ponad połowę z tego pożyczył mi tata, resztę wziąłem z uciułanych oszczędności. Gdyby mi się nie udało, zostalibyśmy z żoną bez niczego. Na szczęście zdobyłem uprawnienia i mogłem ruszyć w drogę. Z górki Mój tata pracował wtedy w Szwecji i zapytał się swojego szefa, czy w firmie nie potrzebują nowego pracownika bez doświadczenia, świeżo po kursie, do przyuczenia. Uznali, że im się przydam i przyjęli mnie na 3-miesięczny okres próbny. Jeździłem wtedy z tatą, który uczył mnie, jak wygląda ta praca, co i jak mam robić, dawał wskazówki. Sama jazda nie sprawiała mi większych trudności, inaczej było z cofaniem pod rampę — to była katastrofa. Nie potrafiłem wycofać samochodu tak, by przyczepa znalazła się przy rampie, by można było z niej wypakować towar. Nauka tego — po wielu płaczach i silnym zniechęceniu — zajęła mi kilka miesięcy. Szefostwo firmy nie denerwowało się na to tak, jak ja; oni wiedzieli, że pewne umiejętności wymagają wprawy i przyjdą z czasem. Samochód ciężarowy przy rampie Foto: Sebastian K. / archiwum prywatne bohatera Zanim się tego nauczyłem, musiałem prosić o pomoc innych, doświadczonych kierowców, często z innych firm, by cofnęli samochód pod rampę za mnie. Bałem się, że jeśli się tego nie nauczę, to zrezygnuję, bo ta praca nie miałaby sensu, gdybym wiecznie musiał prosić o pomoc. Gdy to ogarnąłem, miałem już z górki. Zarabiam Pracuję na godziny. Jedna godzina to w przeliczeniu około 80 zł, a w ciągu jednego dnia przepracowuję zazwyczaj 12. W tygodniu pracuję najczęściej pięć dni, ale zdarza się też, że robię sobie tylko jeden dzień wolnego. W miesiącu wyrabiam od 140 do 160 godzin. Gdy dostałem swoją pierwszą wypłatę, nie mogłem uwierzyć, że taka kwota jest na moim koncie; to było 16-17 tys. zł netto. Czułem ogromną ekscytację, że nagle mam tyle pieniędzy, na które w urzędzie musiałbym pracować ponad cztery miesiące. Oddałem wtedy ojcu pieniądze za kurs, opłaciłem zaległe rachunki, a sobie i żonie kupiłem wypasione buty. Resztę odłożyłem. Miałem z czego. Co najlepsze, udało mi się spełnić obietnicę i kupić żonie wymarzonego konia na jej 30. urodziny. To było wspaniałe uczucie móc spełnić jej największe marzenie. Król szosy Bardzo lubię tę pracę i twierdzę, że jest istotna społecznie. Może ludzie nie są tego świadomi, ale żeby w sklepach w zimnych rejonach Szwecji mogli kupić świeże, egzotyczne warzywa i owoce, to ktoś musi najpierw im je przywieźć i tym kimś jestem między innymi ja. Dlatego ta praca daje mi poczucie, że jestem potrzebny. Nie mam problemu z tym, że jako wykształcona osoba pracuję fizycznie. Nie uważam tego za jakieś zniżanie się, nie myślę też, że osoby po studiach nie mogą wykonywać "prostszych prac", bo im nie przystoi. Kiedyś pracowałem w urzędzie, teraz robię coś zupełnie innego i dla mnie to jest okej. Jeżdżenie TIR-em nie obniża mojej wartości. W dodatku, odkąd jestem kierowcą, wydłuża mi się lista przeczytanych, a raczej przesłuchanych książek. Każdego dnia przejeżdżam kilkaset km i żeby nie umrzeć z nudów, odpalam sobie audiobooki. TIR, którym jeździ Sebastian Foto: Sebastian K. / archiwum prywatne bohatera Przeciętny audiobook trwa 8-10 godzin, czyli tyle, ile jestem w trasie. Jeden wyjazd to jedna książka. W ciągu miesiąca przesłuchuję ich około 18. Pracując w biurze, nie byłbym w stanie tego zrobić, a tak jestem na bieżąco z premierami. Lubię też w tej pracy wolność — to ja decyduję, kiedy pracuję, ile i o jakiej godzinie. Kiedy jestem za kierownicą, jadę autostradą i mam włączony tempomat na 90 km/h, czuję, że jestem królem szosy; po prostu po niej płynę. Nie mam nad sobą głowy szefa, nikt do mnie nie dzwoni, niczego ode mnie nie chce, tylko jadę i jadę. Uważam, że to praca dla samotnych wilków. Warto jednak pamiętać, że jako kierowca TIR-a zawsze muszę liczyć na samego siebie; jeśli coś w samochodzie się zepsuje, to jestem pierwszą osobą, która za to odpowiada i jako pierwsza musi zareagować, niezależnie od pogody, czasu, miejsca. Przypominam, że samochód razem z ładunkiem waży kilkadziesiąt ton. Nowe możliwości Każdy miesiąc mojej pracy przybliża mnie i żonę do domu, który chcemy wybudować na Mazurach. Są jednak takie momenty, kiedy zastanawiam się, czy lepiej nie byłoby zostać w Szwecji. Mam dobrą i pewną pracę, uczę się szwedzkiego, a moja żona może pracować zdalnie. Nic nas w Polsce nie trzyma, a życie tu jest dużo lepsze od tego w naszym kraju. Po pierwsze większość Szwedów mieszka w domach, a nie w mieszkaniach, co dla mnie i żony w tym momencie jest marzeniem. Przeciętna pensja jest na tyle wysoka, że większość osób stać na spokojne spłacanie kredytu i życie bez większych zmartwień. Podoba mi się też to, że w Szwecji nie ma tak dużych rozwarstwień społecznych, jak w Polsce; większość zarabia podobnie — nie ma zbyt wielu bardzo bogatych ludzi, ani zbyt biednych. Kultura pracy jest również inna. Tutaj, niezależnie od tego, jakie ma się stanowisko, wszyscy mówią sobie na ty, są jak równy z równym. To nie ma znaczenia, co kto robi, ważne jest to, aby dobrze wykonać swoją pracę. Cena, jaką płacę, to tęsknota Przez osiem lat związku spędzałem z żoną każdy dzień, rozstawaliśmy się tylko na czas pracy. Na palcach obu rąk mogę policzyć, ile dni spędziliśmy osobno. Teraz mieszkam w dwóch krajach jednocześnie. W Szwecji przebywam od dwóch i pół tygodnia do trzech w miesiącu. Od 10 do 13 dni jestem w Polsce. Od ponad dwóch lat przez większość czasu w roku porozumiewamy się telefonicznie. Pierwsze moje wyjazdy były dla nas bardzo trudne, nie mieliśmy doświadczenia w tak długich rozstaniach i nie wiedzieliśmy, jak mamy sobie z nimi radzić — z tego powodu pojawiały się między nami różne spięcia oraz wyrzuty. Dzisiaj jest już lepiej, jednak za każdym razem, kiedy jestem w domu i zbliża się czas mojego wyjazdu, zastanawiamy się, czy muszę wracać, skoro ta tęsknota jest tak trudna do zniesienia — to najtrudniejsza część mojej pracy. Przy każdym pożegnaniu pojawiają się łzy, ale wiemy, jaki mamy cel i że tylko w ten sposób możemy go osiągnąć. Mamy przed sobą jeszcze długie lata i przy takiej perspektywie moja obecna praca to tylko kawałek naszego wspólnego życia. Kiedyś będziemy mieć ten upragniony dom i ta rozłąka się skończy. W tej chwili nie jest to jeszcze możliwe. Obserwuję to, co się dzieje w ostatnich kilkudziesięciu godzinach. Z jednej strony jest we mnie smutek, bo pada tyle złych, dzielących nas znowu słów. Tych ze strony polityków, którzy nie wytrzymali nawet jednego dnia bez wzajemnego okładania się. I tych w różnych miejscach w mediach i w internecie, czasem bardzo agresywnych i obrzydliwych. Ale kiedy patrzę na to, co dziś stało się w Gdańsku, budzi się we mnie nadzieja. Najpierw zastępca Prezydenta Adamowicza, Piotr Kowalczuk. Zrobił coś, co mnie zawstydza, bo ja bym pewnie nigdy tak nie potrafił. Odnalazł mamę zabójcy Pawła Adamowicza i zaproponował jej wsparcie. – Jestem po spotkaniu z mamą sprawcy. Miasto zaoferowało pomoc rodzinie. Oni też przeżywają swój dramat, są zszokowani i zdruzgotani, łączą się w bólu z najbliższymi Prezydenta oraz gdańszczankami i gdańszczanami. Prosimy, by tak jak zawsze życzył sobie tego nasz Prezydent objąć wszystkie ofiary tej tragedii modlitwą, opieką i wsparciem. Nie może być naszej zgody na hejt, przemoc oraz słowa, które ranią i zabijają… – napisał później o tym spotkaniu. To jest taka skala wrażliwości, współczucia i miłości, która powala na łopatki. Czy można sobie wyobrazić bardziej cierpiącą, samotną i zrozpaczoną osobę niż mama kogoś, kto zabił? Panie Piotrze, nie znam Pana, ale chcę z całego serca Panu podziękować. Dziś pokazał mi Pan, co to znaczy człowieczeństwo na sto procent, co to znaczy przekraczać siebie i iść do tych, którzy są w rozpaczy, zostawieni sami sobie, zapomniani. Ogromny szacunek. A na koniec dnia jeszcze słowa córeczki zabitego Prezydenta podczas dzisiejszego marszu milczenia w Gdańsku. „Nazywam się Antonina Adamowicz. Paweł Adamowicz był moim tatusiem. Ja Ciebie, tatusiu, kocham bardzo mocno i na zawsze. Ja też kocham to miasto, tak jak on. I nasza cała rodzina je kocha. Bo Gdańsk był dla naszego taty trzecim dzieckiem i drugą miłością. Jeśli to miasto będzie nadal otwarte i tak kochające, jak jest teraz, to on będzie bardzo szczęśliwy. Dziękuję wam wszystkim za to wsparcie” . Tak, dzieje się wokół nas dużo zła, ale nie możemy i ja nie chcę tracić nadziei. Uratuje nas tylko miłość i wrażliwość. Wiele osób napisało do mnie w tych dniach, że zaczynają wątpić i boją się o przyszłość. Nie bójmy się, nie poddawajmy się. Kiedy robi się ciemno, trzeba szukać światła. I łapać się go ze wszystkich sił. Dziś dla mnie takim światłem jest Pan Piotr i Antonina. Dlatego powtarzam jeszcze raz, mimo syfu, który co chwila z nas wychodzi. „Musisz odnaleźć nadzieję i nieważne, że nazwą ciebie głupcem (…) Nic naprawdę nic nie pomoże, jeśli Ty nie pomożesz dziś miłości” A Panu, Panie Prezydencie, dziękuję, że wychował Pan tak wspaniałe dzieci i niesamowicie ukształtował pracownika. Jak pięknie musiał Pan kochać i zarażać tym ludzi. Teraz nasza kolej.